— Wręcz zniewaga dla nas trzech! — dorzucił M’Turk — Jakiż ty masz niski sposób myślenia, Tulke!
— Za drzwi was wyrzucę, jeśli się w ten sposób będziecie zachowywali! — wykrzyknął Carson z gniewem.
— Jeszcze jeden dowód, że to konspiracja! — rzekł Stalky z niewinną miną męczennika.
— Ja — ja szedłem ulicą — jak Boga kocham, szedłem sobie ulicą — wołał Tulke — i — i bardzo mi przykro — ale przyszła jakaś kobieta i — pocałowała mnie. Jak Boga kocham, ja jej nie pocałowałem.
Zrobiła się cisza, w której słychać było tylko przeciągłe, śpiewne gwizdnięcie przez zęby Stalkyego, oznaczające pogardę, zdziwienie i szyderstwo.
— Daję wam słowo honoru, że tak było! — wyjąkał prześladowany — Och, nie pozwólcie im już urągać.
— Ano, trudno! — wtrącił M’Turk — Musimy oczywiście poprzestać na twem tłumaczeniu.
— Kusz, M’Turk! — zagrzmiał Naughten — Nie ty jesteś głównym prefektem.
— Pewnie, że nie! — odpowiedział Irlandczyk — Wy znacie Tulkego niewątpliwie lepiej niż my. To też ja mówię tylko za nas trzech. My tłumaczenie Tulkego przyjmujemy. Ja jednak chciałbym zaznaczyć, że gdyby mnie złapano na tak haniebnym
Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/325
Ta strona została skorygowana.