Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/338

Ta strona została skorygowana.

twornie, a który prawdopodobnie nie widział pola już od lat, starannie ogolony, cicho mówiący i mający w sobie coś kociego, zawsze ten sam stary Ebenezar, mimo iż był chlubą Indyjskiej Służby Politycznej; a dalej był tu też chudy Irlandczyk, o twarzy niebiesko-czarnej od opalenia pod różnemi słońcami Departamentu Telegraficznego Na szczęście obite wojłokiem drzwi kawalerskiego skrzydła zamykały się szczelnie, bo my przebieraliśmy się kupą na korytarzach lub też w nie swoich pokojach, rozmawiając, wołając, krzycząc, a czasami walcując do taktu piosenek układu samego Dicka IV.
Mieliśmy sobie mnóstwo do opowiedzenia od czasu, kiedyśmy się ostatni raz spotkali w zmiennych losów kolejach w Indjach, na jakimś obiedzie, w obozie, na placu wyścigowym — w dak-bungalowie lub na dalekiej stacji kolejowej — ale nigdy nie traciliśmy się z oczu. Dzieciuch siedział na poręczy, słuchając nas nie bez pewnej zazdrości. Nie miał nic przeciw swej baronji, ale czasem żal mu było minionych dni.
Była to wesoła wieża Babel, mieszanina spraw osobistych, prowincjonalnych i dotyczących całego Imperjum, fragmenty starych list apelu, pomieszane z nowinkami politycznemi, aż wreszcie cały ten zgiełk przeciął odrazu huk burmańskiego gongu i my wszyscy powędrowaliśmy z ćwierć mili schodów, aby powitać matkę Dzieciucha, która znała nas