kiedyśmy jeszcze chodzili do szkoły, a powitała nas, jak gdybyśmy się przed tygodniem rozstali. A przecie minęło już piętnaście lat od chwili, gdy płacząc ze śmiechu, pożyczyła mi szary szlafrok niezbędny do pewnego amatorskiego przedstawienia.
Obiad z Tysiąca i Jednej Nocy podano nam w sali długiej na osiemdziesiąt stóp, pełnej portretów przodków, wazonów z kwitnącemi różami i — co jeszcze większe na nas zrobiło wrażenie — ogrzewanej kaloryferami. Kiedy uczta się skończyła i mamusia odeszła (— Wy, chłopcy, chcecie sobie pewnie pogawędzić, więc ja wam powiem dobranoc!), zebraliśmy się dokoła ognia z gałęzi jabłoni, płonących na olbrzymim, lśniącym ruszcie stalowym w kominku wysokim na dziesięć stóp, zaś Dzieciuch uraczył nas różnemi, dziwnemi likierami i temi papierosami, jakie uczą najbardziej cenić swą własną fajeczkę.
— Co za rozkosz! — mruknął Dick IV z sofy, na której leżał zawinięty w koc — Od czasu jak przyjechałem do kraju, pierwszy raz jest mi ciepło.
Wszyscy siedzieliśmy tuż przy ogniu, wyjąwszy Dzieciucha, który był już dość długo w domu, aby się przyzwyczaić do rozgrzewania się ruchem, kiedy mu było zimno. Jest to przykra rozrywka, do której zamiłowanie na naszej wyspie zmyśla niemało Anglików.
— Jeśli powiesz choć słowo o zimnych tuszach i szybkim marszu, kości ci połamię, Dzieciuchu! —
Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/339
Ta strona została skorygowana.