Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/49

Ta strona została przepisana.

pańską bezczelność, mój panie! Pańskim obowiązkiem było trzymać się zdala od mych gruntów. On będzie mnie mówił o obowiązku! Jakto — jakto — jakto, zwyrodniały kłusowniku, pan mnie będziesz uczył? Ryczeć jak wół w tych krzakach w wąwozie? Chłopcy? Chłopcy? Chłopcy? To trzymajcie swych drągali w domu! Ja nie jestem za waszych chłopców odpowiedzialny! Ale zresztą ja temu nie wierzę — nie wierzę ani słowa! Pan masz w oczach to chytre spojrzenie — chytre, niskie, kłusownickie spojrzenie w oczach, wystarczające, wystarczające, aby popsuć reputację archanioła! Nie próbuj pan przeczyć! To fakt! Sierżant? Tem bardziej powinieneś się pan wstydzić! Najgorszy interes, jaki kiedykolwiek zrobił Najjaśniejszy Pan! Sierżant, latający po kraju i uprawiający kłusownictwo — na emeryturze! Karygodne! Oh, karygodne! Ale ja będę względnym. Będę miłosiernym. Na Boga, będę kwintesencją ludzkości. Widziałeś pan moje tablice, czy nie? Nie próbuj pan przeczyć. Widziałeś! Milczeć, sierżancie!
Dwadzieścia jeden lat służby wojskowej wybiły na Foxy swe piętno. Umilkł.
— A teraz — marsz!
Wysoka brama szczęknęła, zamykając się.
— Mój obowiązek! Sierżant będzie mnie uczył obowiązków! — parskał pułkownik Dabney — Boże! Znowu sierżanci!