Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/51

Ta strona została przepisana.

— Jestem odpowiedzialny za chłopców, znajdujących się pod moją opieką.
— Tak? Jest pan odpowiedzialny? Zatem wszystko, co panu mogę powiedzieć, jest, że daje im pan bardzo zły przykład — aby tak rzec, przykład fatalny! Nie znam waszych chłopców, nie widziałem waszych chłopców, ale powiadam panu, że gdyby tu z każdego krzaka szczerzył zęby chłopak, panowie mimo wszystko nie macie cienia prawa włazić mi tu przez wąwóz, płosząc wszystko, co w nim żyje. Proszę nie próbować przeczyć! Panowie tak zrobili. Należało przyjść do domku odźwiernego i zobaczyć się ze mną, jak przystoi na przyzwoitych ludzi, a nie robić mi obławy na chłopców wzdłuż i wszerz mej remizy. Pan jest in loco parentis? Doskonale, ja też swej łaciny jeszcze nie zapomniałem i powiem panu: Quis custodiet ipsos custodes. Jeśli nauczyciele bezprawnie włażą na cudze grunta, jakże można ganić chłopców?
— Gdybym jednak mógł pomówić z panem prywatnie, — odezwał się Prout.
— Nie mam z panem nic prywatnego. Może pan być tak prywatny jak tylko się panu podoba po drugiej stronie tej bramy, i — życzę panom dobrego popołudnia.
Brama znowu szczęknęła.
Chłopcy zaczekali, aż pułkownik Dabney wejdzie do domu, a potem padli sobie w objęcia, z trudnością chwytając oddech.