Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/52

Ta strona została przepisana.

— O, mój Boże! O, mój King! O, moje Kopytko! Och, mój Foxy! Gorliwość, wszystko przez gorliwość, panie Cymbałkiewicz!
Stalky obtarł oczy.
— Och! Och! Och! Aleśmy ich ubrali! Trzeba iść, bo się spóźnimy na herbatę.
— We — we — weźcie borsuka i uszczęśliwcie jeszcze małego Hartoppa. U — u — uszczęśliwcie już wszystkich! — łkał M’Turk, szukając po omacku drzwi i kopiąc rozciągniętego na ziemi Beetle’a.
Znaleźli zwierzę w śmierdzącej skrzynce, zostawili dwie półkorony jako zapłatę i, zataczając się, ruszyli ku domowi. Borsuk chrząkał w sposób tak dziwnie podobny do pułkownika Dabney’a, że dwa czy trzy razy upuścili go, piszcząc z niepohamowanego śmiechu. Nie przyszli jeszcze zupełnie do siebie, gdy Foxy, spotkawszy ich na dziedzińcu koło ich domu, zawiadomił ich, że mają się udać do swego dormitaża i czekać, póki się po nich nie pośle.
— Dobrze, wobec tego proszę zanieść tę skrzynkę do pokoju pana Hartoppa. Zrobiliśmy przynajmniej coś dla Towarzystwa Nauk Przyrodniczych! — rzekł Beetle.
— Obawiam się, panicze, że was to nie uratuje — odpowiedział groźnym głosem Foxy.
Czuł się w duchu boleśnie dotknięty.
— Niema strachu, Foxibus!
Czkawka Stalky’ego doszła do szczytu.