Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— My — my was nie opuścimy, Foxy. Ślusarz zawinił a kowala powieszono, co?... Nie, wyście niczemu nie winni. Psy, polujące na lisa w lesie, zawsze trop gubią. Ja... o jej, niedobrze mi...
— Tym razem trochę się zagalopowali! — pomyślał Foxy — Powiedziałbym nawet, że się bardzo zagalopowali i może gdzie co pili, tylko nie czuć od nich trunkiem. A jednak — do pewnego stopnia jakby nie ci sami. Ale Kingowi i Proutowi dostało się nie gorzej odemnie. Przynajmniej ta jedna pociecha...
— No, a teraz musimy się bronić! — rzekł Stalky, zrywając się z łóżka, na które się był rzucił — Jesteśmy, jak zwykle, uciśnioną niewinnością. Nie mamy najmniejszego pojęcia dlaczego nas tu wysłano, nieprawdaż?
— Najmniejszego wytłumaczenia. Pozbawieni herbaty. Publiczna kompromitacja wobec całego domu — mówił M’Turk, płacząc ze śmiechu — To przecie nie żarty.
— Słuchajże, wytrzymaj, dopóki King nie straci panowania nad sobą — odezwał się Beetle — Ten stary oszczerca pieni się pewnie z wściekłości i nie wytrzyma, żeby pierwszy nie zacząć. Prout jest na to za ostrożny. Uważaj głównie na Kinga i przy pierwszej sposobności odwołaj się do rektora. To ich zawsze do cholery doprowadza.
Zawezwano ich do gabinetu gospodarza domu, gdzie Proutowi asystował King i Foxy, ten ostatni