Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/60

Ta strona została przepisana.

Słyszeliśmy każde słowo. Wam się jeszcze stosunkowo upiekło. Swoją drogą przysięgam, że gdybym był Dabney’em, kazałbym mu zapłacić grzywnę. Trzeba mu to będzie jutro podsunąć.
— I to wszystko pójdzie do pana rektora! O, mój Boże!
— Każde słóweczko, mój złoty Czinganguku! — mówił Beetle, wiodąc wesoły pląs — I dlaczegóżby nie? Przecie my nie zrobiliśmy nic złego. My nie jesteśmy kłusownikami. My nie staraliśmy się oczerniać biednych, niewinnych chłopców — rozpowiadając, że oni piją.
— Tego ja nie powiedziałem! — zaprzeczył Foxy — Ja — ja mówiłem tylko, że panicze byli niezwykle weseli, jak panicze przyszli z tym borsukiem. Może być, że Mr. King wyciągnął stąd fałszywy wniosek.
— Pewnie, że tak; i cały wstyd spadnie na niego, kiedy zobaczy, że nie miał racji. Wy Kinga nie znacie, ale my go znamy. Wstydzę się za was. Nie jesteście godni być sierżantem — rzekł M’Turk.
— Pewnie, że nie nad takimi przebiegłymi młodymi djabłami, jak panicze! Złapano mnie. Wpadłem w zasadzkę. Z kawalerją, piechotą i artylerją, złapano mnie — i teraz już mikrusy nie dadzą mi spokoju. Prócz tego rektor pośle mnie z listem do pułkownika Dabney’a z zapytaniem, czy to prawda, że paniczów zaprosił.