Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Ebenezar, Cesarz i Aladyn cieszyli się względnie lepszą opinją, wobec czego King ich ominął.
— Chodź-no tu, mój ty buffonie mały, pismaku jeden, wyłaź z poza tego instrumentu muzycznego. Jak się domyślam, jesteś dostawcą wierszydeł dla tej biesiady duchowej. Uważasz się, oczywiście, iż tak rzekę, za poetę?
— Z pewnością znalazł jakiś wiersz! — pomyślał Beetle, zauważywszy rumieniec na kości policzkowej Kinga.
— Miałem właśnie rozkosz przeczytania jednej z takich twoich elukubracyj pod mym adresem, elukubracji, która zdaje mi się, pretendowała do rymów. Zatem — zatem kpi się ze mnie, mistrzu Gigadibs, nieprawdaż? Ja doskonale rozumiem — nie potrzebujesz mi tego tłumaczyć — że to nie było przeznaczone dla mojego większego zbudowania. To też uśmiałem się do łez, czytając to — do łez! Takie papierowe, sztubackie pociski — bo jesteśmy sztubakiem, to trudno, mistrzu Gigadibs — nie zdołają wyprowadzić mnie z równowagi.
— Ciekawy jestem, co to mogło być! — myślał Beetle.
Puścił on już niejeden paszkwil między wdzięcznych czytelników od czasu, jak zmiarkował, że można wierszem wymierzać sobie sprawiedliwość.
Na dowód swego niezmąconego spokoju King w dalszym ciągu krajał na sztuki powoli Beetle’a,