Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/105

Ta strona została przepisana.

— I zatrzymaliście się, aby pogawędzić z Rattrayem en route?
— Tak jest, prosz pampsora. Rzucaliśmy trochę piłkami.
(— Rat jest większym dyplomatą, niż myślałem — odezwał się mały Hartopp. — Jak widzicie, trzyma się ściśle prawdy. Niech pan uzna etykę tej dyplomacji, Prout!)
— Czyżby? Zabawiałeś się z nimi? No, muszę powiedzieć, że nie zazdroszczę ci wyboru towarzyszów zabaw. Podejrzewam, że mieli zamiar uszczęśliwić cię jedną z tych ohydnych oracyj na jakie sobie tak bezczelnie pozwalali w ostatnich czasach. Zapowiadam wam surowo, abyście dobrze uważali na siebie w przyszłości. Pozbierać te piłki! Poszedł dalej.

..........

Następnego dnia Richards, który służył w marymarce jako cieśla i którego obarczano różnymi dziwacznymi zadaniami, otrzymał rozkaz rozebrania desek podłogi w sypialni, albowiem Mr. King był przekonany, że jakieś stworzenie musiało tam zdechnąć.
— Nie możemy zaniedbywać swych prac dla tak błahej przyczyny. Jednakże wiem, iż drobnostki zajmują małe umysły: Prawdą jest, iż poleciłem rozebrać po śniadaniu deski pod doświadczonym dozorem Richardsa. Nie wątpię ani chwili, że akcja ta zajmie żywo pewne inteligencje (o ile je tak można nazwać), zwrócone w pewnym kierunku; z drugiej strony jednak każdy uczeń mej klasy, który by w tym czasie pojawił się na schodach wiodących do sypialń, ipso facto jest winien trzysta wierszy kary.
Chłopcy nie zebrali się na schodach, ale czekali przed klasą Kinga. Richards miał donieść o wszystkim z dymnika i — jeśli by to było możliwe — pokazać trupa.
— To kot, zdechły kot!