Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/109

Ta strona została przepisana.

Rozległ się śmiech. King nie myślał chełpić się swą karierą kłusownika.
— To jeden wypadek. Drugi: Kiedy pan miał pracownię pod nimi — ja zawsze mówiłem, że to znaczyło wchodzić w jaskinię lwa — wyrzucił ich pan z ich pracowni.
— Za obrzydliwe hałasowanie, Gillet, chyba pan nie ma zamiaru usprawiedliwiać —
— Ja mówię tylko, że ich pan wyrzucił. I tegoż samego wieczoru zdemolowano panu gabinet.
— To Króliczy Bobek — pijany jak sztok — z ulicy! — mówił King. — Cóż to ma wspólnego —
Rev. John ciągnął dalej:
— Ostatnio widzą, iż podaje się w wątpliwość ich czystość osobistą — niesłychanie drażliwa historia dla każdego chłopca. Bardzo słusznie, Niechże pan patrzy, jak w każdym wypadku zemsta odpowiada obrazie. Pańscy chłopcy zaczynają ich nazywać śmierdzielami — a w tydzień później niesłychane jakieś wyziewy przepełniają pański dom i znajduje się zdechłą kotkę właśnie w tym miejscu, gdzie mogła najbardziej dać się we znaki. Znowu dziwnie długie ramię zbiegu okoliczności. Summa. Oskarża ich pan o przekroczenie granic — licho wie w jaki sposób, pan i Prout zostajecie oskarżeni o przekroczenie granic. Wyrzuca ich pan z pracowni — przez dłuższy czas nie ma pan do własnej pracowni dostępu. Paralelę w ostatnim wypadku już przeprowadziłem. Więc?
— Kotka leżała w samym centrum sypialni White’a — odpowiedział King. — Deski są podwójne, żeby zagłuszyć wszelki hałas. Ani jeden chłopak, choćby z mego własnego domu, nie mógłby ich podnieść nie pozostawiając żadnego śladu — a Króliczy Bobek był owego wieczoru zalany na śmierć.
— Toteż to! Dziwnie im szczęście sprzyja — zawsze to powtarzam. Ja osobiście nadzwyczaj tych chłopców lubię i mam wrażenie, że do pewnego stopnia posiadam ich zaufanie. Wyznaję, lubię też, jak