Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/111

Ta strona została przepisana.

— Być może, że nie robią nic złego, jednakże nie zachowują się, jak na chłopców przystoi, są nienormalni i, według mego zdania, zepsuci! — obstawał przy swoim Prout. — Powodzenie moralne ich sprawek ośmiela ich i toruje im drogę do rzeczy znacznie gorszych. Nie wiem po prostu, jak z nimi postępować. Najchętniej bym ich rozdzielił.
— To by można zrobić, rozumie się — rzekł Macréa — ale trzeba pamiętać, że oni chodzą razem do szkoły już sześć lat. Ja bym tego nie zrobił.
— Oni używają redakcyjnego „my“ — zaznaczył naraz King. — To mnie faktycznie wyprowadza z równowagi. „Gdzie twoje zadanie domowe, Corkran? — Proszę pana profesora, nie skończyliśmy go jeszcze. Zaraz je przyniesiemy“ — i tak dalej. Tak samo z innymi!
— W tym my jest wielka siła — przyznał mały Hartopp. — Ja im wykładam trygonometrię. M’Turk ma może jakie wyobrażenie o tym przedmiocie, ale dla Beetle’a sinus i cosinus, to śmierć — nie rozumie ani w ząb! Najspokojniej w świecie odpisuje wszystko od Stalky’tego, który celuje w matematyce.
— I dlaczegóż pan na to pozwala?
— Wszystko się wyrównywa podczas egzaminów. Beetle nie pisze zadania i liczy na to, że go uratuje angielski. Na mojej godzinie pisze przeważnie wiersze.
— Dałby Bóg, żeby z taką samą pilnością pisał dla mnie wiersze łacińskie! — rzekł King prostując się żywo. — Wyjąwszy jedynie Stalky’ego, Beetle układa najbardziej barbarzyńskie heksametry, jakie kiedykolwiek widziałem.
— Oni sobie pracę zorganizowali — tłumaczył kapelan. — Stalky robi zadania matematyczne, M’Turk łacińskie, a Beetle angielskie i francuskie. Przynajmniej, kiedy zeszłego miesiąca leżał w lazarecie —
— Symulując! — wtrącił Prout.
— Być może. Otóż kiedy leżał w lazarecie, za-