Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/112

Ta strona została przepisana.

uważyłem, że Stalky i M’Turk znacznie gorzej tłumaczyli „Roman d’un Jeune Homme Pauvre“.
— Jest to, moim zdaniem, do najwyższego stopnia niemoralne — oświadczył Prout. — Zawsze byłem przeciwny systemowi oddzielnych pracowni.
— Nie ma pracowni, w której by sobie nie pomagano, ale pracownia Nr 5 doprowadziła do systemu — wtrącił mały Hartopp. — Zresztą oni wszystko robią systematycznie.
— I wcale się z tym nie kryją — odezwał się Rev. John. — Widziałem jak Beetle i Stalky, chcąc iść grać w piłkę nożną, uganiali po korytarzu za M’Turkiem, żeby przełożył za nich elegię Graya wierszem łacińskim.
— To zorganizowana szacherka! — mówił Prout coraz niższym głosem.
— Gdzież znowu! — odpowiedział mały Hartopp. — Nikt nie nauczy krowy grać na skrzypcach!
— Oni wiedzą, że to szacherka!
— Ale my mówiliśmy tu o tym pod tajemnicą spowiedzi, nieprawdaż? — przypomniał Rev. John.
— Jednakowoż pan sam na własne uszy słyszał, jak się umawiali między sobą, Gillet! — upierał się Prout.
— Wielki Boże! Niechże pan też mnie nie bierze ma świadka, mój drogi! Hartopp też zawinił. Jeśli się dowiedzą, że to ja ich wydałem, nasza przyjaźń gotowa na tym ucierpieć, a ja ją sobie cenię.
— Takie stanowisko w tej sprawie ja nazwałbym słabością — oświadczył Prout szukając wzrokiem poparcia. — Zdaje mi się, że byłoby dobrze rozdzielić ich, przynajmniej na jakiś czas. Jak panowie myślicie?
— I owszem, niech ich pan rozdzieli — zgodził się Macréa. — Zobaczymy, czy Gillet ma rację.
— Miej pan rozum, Prout! Zostaw ich pan w spokoju, jeśli pan nie chce mieć nieprzyjemności, a co gorsza, chłopcy obrażą się na mnie. Jestem,