Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/113

Ta strona została przepisana.

niestety, za tłusty, aby się móc opędzać takim łapserdakom! Gdzie pan idziesz?
— Nonsens! Nie ośmieliliby się — idę pomyśleć nad tym wszystkim — rzekł Prout. — To wymaga zastanowienia. Oni odpisywali z całą świadomością i ja muszę pomyśleć o swym obowiązku.
— Gotów zażądać od chłopców słowa honoru! Co za głupiec ze mnie! — Rev. John rozglądał się dokoła z żałosną miną. — Nigdy więcej nie zapomnę, że nauczyciel nie jest człowiekiem. Zapamiętajcie sobie moje słowa — zwrócił się do nauczycieli. — Będą z tego grube nieprzyjemności.

..........

Ale nad żółtym Tybrem
Panował zgiełk i zamieszanie.

Z jasnego nieba (wciąż jeszcze triumfowali z powodu kociej wojny) spadł na nich naraz Prout, wypalił im kazanie o potworności odbijania i kazał im od poniedziałku przenieść się do wspólnej sali. Klęli wszyscy razem i każdy z osobna przez cały cichy czas sabatu, albowiem ich grzech był mniej lub więcej grzechem każdej pracowni.
— I cóż nam przyjdzie z tego wymyślania? — rzekł wreszcie Stalky. — Jesteśmy mimo wszystko w kupie. Trzeba będzie wrócić i pogodzić się z klasą. Szafa we wspólnej sali podczas nauki, miejsce w sali Nr 12.
Z żalem wodził wzrokiem po ścianach wygodnego pokoju, który M’Turk, szef wydziału artystycznego, ozdobił boazeriami, ornamentami i firankami z kretonu.
— Tak! A Kopyciarz będzie co chwila właził do sali, jak stary kudłaty pies, żeby zobaczyć, co my robimy. W ostatnich dniach nie daje nikomu ani chwili spokoju — jęknął M’Turk. — To będzie straszne.
— Dlaczego nie widzę cię przy palancie? Chłopak powinien być tęgi i zdrów. Nie trzeba gnić ciągle