Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/115

Ta strona została przepisana.

jego część na sam kark. Z niemniejszą szybkością związali mu na plecach sznurkiem wielkie palce obu rąk, a ponieważ kopał jak opętany, zdjęli mu trzewiki.
Tak w kilka chwil później znalazł go Mr. Prout, niemal zgilotynowanego i bezsilnego, a otoczonego wijącym się ze śmiechu tłumem, z którego jednak nikt nie myślał mu pomóc.
W oczekiwaniu zemsty Stalky zebrał wszystkich swych przyjaciół w drugiej sali wspólnej na górze. Orrin wpadł tam natychmiast na czele kolumny szturmowej; sala napełniła się obłokami kurzu, wśród których przeciwnicy walczyli, skakali, wyli i piszczeli. W zamieszaniu wojennym zniknął jeden pulpit, skłębiona grupa wojowników połamała na drzazgi drzwi, jedno okno wybito, strącono jeden klosz z lampy gazowej. Korzystając z zamieszania trójka wymknęła się na korytarz, gdzie okrzyki ich ściągnęły nowych kombatantów, którzy natychmiast rzucali się w bój.
— Na pomoc, King! King! King! Sala numer dwunasty! Na pomoc Prout — Prout! Na pomoc Macréa! Na pomoc, Hartopp!
Mikrusy, niby rojące się pszczoły, wypadali nie pytając o żadne wyjaśnienia, biegli jak szaleni po schodach i rzucali się w tłum walczących.
— Jak na pierwszy wieczór, to nieżle — mówił Stalky poprawiając kołnierzyk. — Zdaje mi się, że Prout nie będzie bardzo zadowolony. Postarajmy się o alibi.
Aby je uzyskać, siedzieli aż do korepetycji na poręczy klasy Mr. Kinga.
— A widzicie! — tłumaczył Stalky, kiedy powoli szli wraz z nikczemnym pospólstwem do klasy. — Ile razy popchnie się przeciwko sobie uczniów z różnych klas, można się założyć, że zawsze znajdzie się głupiec, na którym się wszystko skrupi. Hallo, Orrin, a tobie kto tak buzię przefasonował?