Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/120

Ta strona została przepisana.

sumienny, poczciwy człowiek raz sobie co wbije w głowę, nie łatwo mu wytłumaczyć.
— Och, on jest ożywiony jak najlepszymi zamiarami! Robi wszystko dla naszego dobra! — mówił Stalky wyginając się wdzięcznie dokoła poręczy schodów. — Pod pewnym względem rura, a w lewym bucie ma zawsze pełno tkliwych wyznań, co się jednak tyczy honoru domu — klasa!
— Stulisz pysk? — krzyknął Harrison. — Ile razy zwraca się wam na coś uwagę, zachowujecie się tak, jakbyście to wy byli prefektami...
— Szarpiecie się trochę zanadto! — wtrącił Craye.
— Nie wiem, kto się tu szarpie, my czy wy, którzy wtrącacie się do sprawy prywatnej między mną a Beetle’em, załatwionej już przez Prouta.
Stalky mrugnął wesoło na swych przyjaciół.
— Teraz widzicie, co znaczą tak zwani „pierwsi celujący“ — wtrącił M’Turk zapatrzony w płomień gazu. — Robi się ich prefektami, zanim jeszcze mogą nauczyć się taktu, a potem mszczą się na wszystkich, którzy naprawdę mogliby dopomóc im w podtrzymaniu honoru klasy.
— Wcaleśmy was o to nie prosili! — skoczył Craye.
— Więc czego nam włazicie w drogę? — zdziwił się Beetle. — Sądząc po tym, coście sami powiedzieli, do tego stopnia zaniedbaliście się w dozorowaniu domu, że Prout uważa go za gniazdo lichwiarzy. Ja osobiście powiedziałem mu, że pożyczyłem coś tam Stalky’emu a nikomu innemu. Nie mam najmniejszego wyobrażenia, czy on mi wierzy, ale moja sprawa na tym się kończy. Reszta — to wasza rzecz.
— I zdaje się — mówił Stalky podnosząc głos — że prawdopodobnie w całym tym domu jest rozkrzewiona, doskonale zorganizowana konspiracja. Bardzo możliwe, że mikrusy pożyczają sobie wzajem sumy przekraczające znacznie ich środki. My