Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/121

Ta strona została przepisana.

za to żadnej odpowiedzialności nie ponosimy. Jesteśmy zwykłymi uczniami!
— I wy się dziwicie, że my nie chcemy utrzymywać żadnych stosunków z klasą! — odezwał się z godnością M’Turk. — Żyliśmy sobie cicho w swej pracowni, dopóki nas z niej nie wyrzucono, a teraz — a teraz nagle jesteśmy wmieszani w takie kawały. To po prostu skandal!
— A wy napadacie nas na schodach i robicie nam awantury w sprawach — mówił Stalky — które w zupełności do was należą. Wiecie chyba, że my prefektami nie jesteśmy.
— I jeszcze groziliście nam laniem! — wtrącił Beetle łżąc swobodnie na widok zmieszania przeciwników.
— Lecz jeżeli sobie wyobrażacie, że w ten sposób dojdziecie z nami do ładu, to się grubo mylicie. Basta! Dobranoc!
Poskoczyli na górę, z urażoną godnością w każdym calu swych grzbietów.
— Ale — ale — cośmy im, do choroby ciężkiej zrobili? — spytał osłupiały Harrison Craye’a.
— Nie mam pojęcia. Ale to się zawsze tak kończy, gdy ich kto zaczepia. To morowcy!
A Mr. Prout znowu zawezwał do swej pracowni poczciwych chłopaków i zdołał po wielu usiłowaniach pogrążyć ich niewinne dusze, a zarazem i swoją w odmętach dziesięć razy większego zamieszania. Mówił o krokach i środkach, o tonie i lojalności w klasie i wobec klasy i zażądał od nich, aby się z odpowiednim taktem wzięli do rzeczy.
Wobec tego prefekci zwrócili się do Beetle’a z pytaniem, czy on nie działał w porozumieniu z jaką inną osobą. Beetle pośpieszył natychmiast do swego dyrektora, prosząc o wyjaśnienie, jakim prawem Harrison i Craye rozpoczynają znowu śledztwo w sprawie już załatwionej między nim a dyrektorem jego klasy. Nikt lepiej od Beetle’a nie udawał obrażonej niewinności.