Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Ależ — ależ — ależ — Mason aż się zacinał z dzikiej radości — wyprowadzili pana w pole tak samo jak mnie!
— I pan kazałeś przeprowadzić śledztwo? — pytanie Hartoppa padło tak szybko po uwadze Masona, że Prout nie pochwycił jej sensu.
— Beetle sam dał mi do zrozumienia, że w klasie dużo pożyczano — bronił się Prout.
— On jest mistrzem w tego rodzaju insynuacjach! — rzucił kapelan. — Co się jednak tyczy honoru klasy —
— Poziom w przeciągu tygodnia obniżyli. A ja przez długie lata pracowałem nad jego podniesieniem. Moi właśni prefekci klasowi — a chłopcy niechętnie się wzajem oskarżają — błagali mnie, abym ich od nich uwolnił. Pan mówisz, że pan posiadasz ich zaufanie; być może, że oni panu całą sprawę w innym świetle przedstawią. Co się mnie tyczy — mogą sobie iść do wszystkich diabłów, jak się im podoba. Dojechali mi do żywego i mam ich już po uszy! — skończył Prout z goryczą.
Do diabła poszedł jednakże uśmiechnięty, jak zwykle, Rev. John. Przyszedł właśnie w chwili, gdy N. 5, ukończywszy małą ale smakowitą ucztę (kosztowała dwa szylingi i cztery szóstki), zasiadał do preparacji.
— Prosimy, Padre, prosimy! — wołał Stalky podsuwając mu najwygodniejszy fotel. — Przez ostatnich dziesięć dni spotykaliśmy się tylko oficjalnie.
— Byliście pod pręgierzem! — tłumaczył Rev. John. — Ja nie odwiedzam zbrodniarzy!
— Rehabilitowano nas wreszcie — rzekł M’Turk. — Mr. Prout zmiękł.
— Nasza reputacja jest obecnie bez zmazy — odezwał się Beetle. — Był to przykry epizod, Padre, nadzwyczaj przykry.
— Ale teraz, mes enfants, poświęćmy temu wszystkiemu trochę uwagi i zastanowienia. Zaszedłem do was dziś wieczór, właśnie aby pomówić