Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/130

Ta strona została przepisana.

z wami o waszej reputacji. Mówiąc waszym własnym językiem: Co do diabła zmajchlowaliście w klasie Prouta? Nie ma się z czego śmiać! On twierdzi, że obniżyliście poziom domu do tego stopnia, iż musiał was odesłać do pracowni. Czy to prawda?
— Święta prawda, Padre!
— Tylko bez błazeństw, Turkey! Słuchajcie mnie. Ja sam niejednokrotnie wam powtarzałem, że w całej szkole nikt nie może mieć tak wielkiego — dodatniego czy ujemnego — wpływu na chłopców, jak wy. Wiecie także, że nie zawracam wam głowy etyką ani morałami, bo nie wierzę, aby takie szczeniaki ludzkie mogły się na tych rzeczach zrozumieć w tak młodym wieku. Ale mimo wszystko, bardzo by mi było przykro, gdybym się dowiedział, że wy psujecie młodszych od siebie. Beetle, nie przerywaj mi, pozwól mi skończyć. Mr. Prout ma wrażenie, że ty w jakiś sposób psułeś swych kolegów.
— Mr. Prout ma tyle wrażeń, Padre! — odpowiedział Beetle melancholijnie. — I cóż to znowu za wrażenie?
— Widzisz, mówił mi, żeś ty szarówką opowiadał chłopcom szeptem we wspólnej sali jakąś historię. Kiedy przypadkiem otworzył drzwi, słyszał, jak Orrin mówił: „Zamknij paszczękę, Beetle, to świństwo!“ Cóż na to powiesz?
— Czy ksiądz przypomina sobie „Oblężone miasto“ panny Oliphant, tę książkę, którą mi ksiądz pożyczył zeszłego półrocza? — zapytał Beetle.
Padre dał znak głową, że tak.
— Cały pomysł powstał z tej książki. Tylko że ja zrobiłem z tego zamiast miasta liceum pogrążone w mgle — i oblężone przez umarłych chłopców, którzy za nogi wyciągają z łóżek swych kolegów w sypialniach. Wszystkie nazwiska były prawdziwe. Opowiada się to szeptem, rozumie ksiądz — z nazwiskami. Prawda, że Orrin tego poniekąd nie lubił. Nikt mi nigdy nie pozwolił skończyć. Pod koniec to się robi naprawdę straszne!