Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/132

Ta strona została przepisana.

przewrócili do góry nogami — Harrison i Craye — wszystko z najlepszych w świecie powodów.
— Mówili tak:

Mniejsza z tym, czy kto słucha,
My wrzeszczmy mu do ucha!

— scharakteryzował ich Stalky.
— Wiecie co? Gdyby szło o moje osobiste wrażenie, to powiedziałbym, że wszyscy trzej zasługujecie na stryczek! — rzekł Rev. John.
— Jak to? My przecie nie zrobiliśmy nic a nic złego! — odpowiedział M’Turk. — To wszystko zrobił Mr. Prout. Czy ksiądz czytał kiedy książkę o japońskich atletach? Mój wuj — oficer marynarki — dał mi ją...
— Tylko bez wykrętów, M’Turkey!
— Ani mi się śni, proszę księdza! Ja chciałbym księdzu dać tylko przykład, jak to robią kaznodzieje. Te draby-zapaśniki mają taki „trick,“ że swemu przeciwnikowi pozwalają robić, co mu się tylko podoba. A potem trącają go tylko z lekka i chłop sam leci na ziemię. Nazywa się to shibburvichee, tokonama czy coś takiego. Mr. Prout dał się wziąć tym shibburvichee. To nie nasza wina.
— Więc ksiądz wyobrażał sobie, że my z niesłychaną zawziętością psuliśmy dusze mikrusów? — pytał Beetle. — Przede wszystkim mikrusy duszy nie mają, ale nawet gdyby ją mieli, to już od dawna byłaby zepsuta.
— Dalibóg, zdawało się, że znam nieprawości wasze w całej ich rozciągłości, skoro jednak sami zadajecie sobie tyle trudu w gromadzeniu wszelkich pozorów przeciw sobie samym, nie możecie nikomu brać za złe —
— Nikomu nic za złe nie bierzemy, Padre. Czy odezwaliśmy się choćby jednym słowem przeciw Mr. Proutowi? — Stalky spojrzał po swych towarzy-