Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/135

Ta strona została przepisana.

niesprawiedliwość — która powinna przemówić — do — waszych — temperamentów. Koniec. Zameldujcie swemu gospodarzowi klasy, że zostaliście wychłostani przeze mnie.
— Słowo daję! — mówił M’Turk rozcierając sobie łopatki przez cały czas, jak szli korytarzem. — Ale nam dał dziś szkołę. Ten Prusak Bates ma piekielny cel w oku.
— Czy ja nie głupio zrobiłem — pytał Stalky — że poprosiłem o lanie zamiast kozy?
— Co gadasz! Ja od razu wiedziałem, czym się to skończy. Z oczu staremu to było widać! — rzekł Beetle. — Słowo daję, jeszcze chwila, a byłbym się rozbeczał.
— Mnie też do śmiechu nie było — przyznał się Stalky.
— Zejdźmy na dół do umywalni i zobaczymy, jak to wygląda. Jeden może trzymać lustro, a inni będą się oglądali.
Zajęło im to jakich dziesięć minut. Pręgi, bardzo czerwone i bardzo równe, ani na włos nie różniły się między sobą tak co do pełni i regularności, jak też czystości rysunku cechującej zawsze pracę prawdziwego artysty.
— Co tam robicie na dole?
Mr. Prout, zwabiony pluskiem wody, stał na schodach wiodących do umywalni.
— To tylko pan rektor wychłostał nas, prosz pampsora, i my się obmywamy z krwi. Pan rektor kazał nam zameldować się u pampsora. Właśnie chcieliśmy iść do pracowni pampsora. (Sotto voce.) Nareszcie i Kopytko ma jeden punkt wygrany.
— A niech się i on ucieszy, biedaczysko! — mówił M’Turk wkładając koszulę. — Wypocił dzięki nam z pewnością ze dwadzieścia funtów przez ten czas.
— Ale słuchajcie, dlaczego my nie mamy urazy do starego? On sam powiedział, że to krzycząca niesprawiedliwość — i ma rację! — zawołał Beetle.