Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Chłosta raz na tydzień zrobiłaby wam znakomicie! — mówił Rev. John mrugając na chłopców i trzęsąc się od śmiechu. — A jak to sami mówicie, słuszność, mimo wszystko, była po waszej stronie.
— Z całą pewnością, Padre. Moglibyśmy tego dowieść, gdyby nam pozwolił mówić — rzekł Stalky — ale on o nic nie pytał. Rektor jest chytry!
— Zna was doskonale! Ha! Ha! Samiście się o to usilnie starali.
— Ale on jest też okrutnie sprawiedliwy! — wtrącił Beetle. — Nie należy do tych, co to rano dadzą w skórę, a po południu wsypią jeszcze kazanie.
— Gdzieżby on mógł! I przy tym, Bogu dzięki on nie jest duchownym! — odezwał się M’Turk.
N. 5 bardzo krytycznie zapatrywał się na duchownych na stanowiskach kierowników szkół i zawsze gotów był do dyskusji na ten temat.
— W innych naszych szkołach kierownikami są przeważnie duchowni! — zauważył Rev. John łagodnie.
— To źle wpływa na chłopców — odpowiedział Stalky. — Robi ich zgryźliwymi i kłótliwymi. Co innego pan, Padre! Ksiądz tak się już zrósł z naszą szkołą, jak i my. Ksiądz do naszej szkoły należy. Ale ja myślę o zwykłych duchownych.
— Jestem najzwyklejszym duchownym w świecie; a Mr. Hartopp też.
— Tak, ale on został księdzem, kiedy już był w liceum. Widzieliśmy go, jak jechał na egzamin. To nie szkodzi! — rzekł Beetle. — Ale proszę tylko pomyśleć, co by się stało, gdyby tak rektor został naraz księdzem.
— I cóż by się stało, Beetle?
— O, liceum rozleciałoby się w przeciągu roku z całą pewnością!
— Skąd wiecie? — uśmiechnął się Rev. John.
— Jesteśmy tu już prawie sześć lat i mało jest rzeczy odnoszących się do liceum, których byśmy nie znali — odezwał się Stalky. — Mój Boże, przecie