Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/140

Ta strona została przepisana.

— A wtedy — Stalky zaczął się rozgrzewać — wszyscy mówią: „Któż by był przypuścił coś podobnego! Obrzydliwi smarkacze! Wstrętni malcy!“ A ja bym przysiągł, że powodem wszystkiego są żonaci nauczyciele.
— Daniel przed swymi sędziami!
— A jednak tak jest! — przerwał M'Turk. — Podczas wakacyj spotykałem chłopców, którzy mówili to samo. Wygląda to na pierwszy rzut oka bardzo pięknie — ładny, oddzielny dom z ładną damą, która się tym domem zajmuje. Ale to tylko tak wygląda, a w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Gospodarza domu odciąga to od roboty, prefekci robią się skutkiem tego zbyt wielkimi panami — i — i — wszystko idzie do diabła. Padre, nasza szkoła, to nie taka szkoła, jak inne. My przyjmujemy repetentów i wypędków z londyńskich szkół, a zarazem takich grzecznych, dobrze wychowanych chłopczyków, jak Stalky. Jesteśmy do tego zmuszeni, żeby sobie wyrobić markę, a równocześnie wiadomo o nas, że zawsze, czy to główną bramą czy tylnym wejściem potrafimy ich przemycić do Sandhurst, czy nie?
— Święta prawda, Turk! Mówi, jak z książki!
— Dlatego też my potrzebujemy zupełnie innych nauczycieli, niż inne szkoły. Nasza szkoła jest zupełnie innego rodzaju.
— A jak mi jeden kolega mówił — wtrącił Beetle — ich system prowadzi też do wszelkiego rodzaju sekatur.
— O tak! — westchnął Rev. John. — Przy was nawet nieżonaty nauczyciel nie ma ani chwili spokoju, pod tym względem z wami się zgadzam.
Tu spojrzał krytycznie na swych gospodarzy.
— Ale czy wam się nie zdaje, że ludzie — nauczyciele — zanadto siedzą wam wciąż na karku?
— O, nie — w lecie absolutnie nie!
Wzrok Stalky’ego zwrócił się z miłością ku oknu.