Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/145

Ta strona została przepisana.

— To byśmy musieli na ślepo skopać wszystkich mikrusów w naszym domu — trudna rada! Chodźmy!
— Nie zapalaj się! Spokojnie! Nie wolno się nam z niczym zdradzić! — mitygował go Stalky. — Ktokolwiek by to był, trzyma się w ukryciu, inaczej zauważylibyśmy go z pewnością. Będziemy tak długo obchodzić dom i węszyć, dopóki nie nabierzemy zupełnej pewności.
Obeszli wszystkie wspólne sale domu odwiedzając starszych i młodszych chłopców, na których mogłoby paść podejrzenie — za radą Beetle’a przetrząsnęli umywalnie, toalety, komórki, jednakże bez rezultatu. Wszyscy byli na swoich miejscach — jedynie Clewer jakby się zapadł pod ziemię.
— To dziwne! — odezwał się Stalky naraz, przystanąwszy pod drzwiami jednego gabinetu, — Ciekawe!
Przez drzwi słychać było stłumiony beczący, wysoki głos, zmieszany z łzami:

Gdy pewnego poranka ładniutka Kasieńka

— Głośniej, kretynie jeden, bo dostaniesz książką w łeb!

Z dzbanem mleka śpieszyła

— Campbell, proszę cię, nie bij!

do domu.

Słychać było, jak książka uderzyła o coś miękkiego, po czym rozległ się pisk.
— Nie myślałem, że to któryś z chłopców mających własną pracownię — rzekł Beetle. — Teraz rozumiem, dlaczegośmy go nie mogli znaleźć. Ale zadzierać z Seftonem i Campbellem, to rzecz ryzykowna. Prócz tego do ich pracowni nie można wejść tak bez pytania jak do wspólnej sali.