Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/151

Ta strona została przepisana.

Trzej chłopcy powtórzyli to pytanie po kolei, akcentując je każdy inaczej. Wiedzieli dobrze, co robią.
— Bo nam się tak podobało! — zabrzmiała wreszcie odpowiedź. — Dajcie nam wstać.
Sefton i Campbell wciąż jeszcze nie rozumieli, co ich czeka.
— Bardzo dobrze. Za to teraz my zabawimy się z wami, ponieważ tak się nam podoba. Będziemy tak samo sprawiedliwi wobec was, jak wy byliście wobec Clewera. On nie mógł nic zrobić wam, wy nie możecie nie zrobić nam. A to ci heca, co?
— My nic nie możemy? Zaczekajcie trochę, zobaczycie!
— Widzicie! — rzekł Beetle w zamyśleniu. — To znaczy, że was jeszcze nigdy jak się patrzy nie tresowano. Chłosta publiczna to nic wobec małego posiedzonka, jakie was czeka. Załóżmy się o pięć szylingów, że będziecie płakać jak dzieci i przyrzekniecie wszystko, czego tylko zażądamy.
— Słuchaj, Beetle, jak wstaniemy, to zbijemy was tak, że wyjdziecie stąd półżywi.
— Ale naprzód wy będziecie półżywi. Dawaliście Clewerowi „gruszki“?
— Dawaliście Clewerowi „gruszki“? — powtórzył jak echo M’Turk.
Kiedy powtórzyli pytanie po raz dwudziesty — żaden chłopak nie wytrzyma tortury bezustannego pytania, co stanowi główną istotę tej męczarni — przyszło wyznanie.
— Niech was diabli wezmą, dawaliśmy.
— Dostaniecie też.
Wsypali im „gruszki“ w głowy zgodnie ze starą praktyką. A porządne „gruszki“ to nie żart, stary Molly Fairbrun nie wsypałby ich lepiej.
— Dawaliście Clewerowi „szczotkę“?
Tym razem odpowiedź przyszła prędzej i dano im znów szczotkę, co trwało równo pięć minut według zegarka Stalky’ego. Nie mogli ani drgnąć