Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/156

Ta strona została przepisana.

Zniszczono faworycik częściowo przy pomocy brzytwy, częścią za pomocą zapałki.
— Dajcie mu teraz lusterko. Wyjmijcie mu knebel. Chciałbym wiedzieć, co powie.
Nie było słów. Zrozpaczony Sefton patrzył w lusterko ze zgrozą. Dwie wielkie łzy spłynęły po jego policzkach.
— Ach, zapomniałem! Słuchaj, Sefton, dlaczego znęcałeś się nad Clewerem?
— Dajcie mi spokój, wy hycle przeklęte! Dajcie mi spokój! Mało wam jeszcze?
— Mówi, żebyśmy mu dali spokój! — rzekł M’Turk.
— Mówi, że jesteśmy hycle, a myśmy dopiero zaczęli! — dodał Beetle. — Jesteś niewdzięczny, Seffy! Z oczu ci widać, żeś skończony okrutnik.
— On mówi, że ma już dość! — dodał Stalky. — On się myli.
— A więc — do roboty, do roboty! — zaśpiewał M’Turk wywijając kijem. — Chodź no tu, mój ty śliczny Narcyzie! Nie zakochaj się w odbiciu własnej twarzy.
— Puśćcie go już! — zawołał ze swego kąta Campbell. — Przecie on beczy!
Jak dwunastoletni mikrus zapłakał nagle Sefton z bólu, wstydu, zranionej miłości własnej i zupełnej bezsilności.
— Zrób z nimi pacem, Sefton, słyszysz? Nie dasz rady tym wściekłym diabłom.
— Ko-chany Campbell, tylko nie bądź niegrzeczny! My możemy znowu zacząć!
— Sami wiecie, że jesteście diabły! — mówił Campbell.
— Jak to? Z powodu tych paru tortur, tych samych, które wy zadawaliście Clewerowi? — zapytał Stalky. — Jak długo znęcaliście się nad nim? Całe półrocze?
— Nie zawsześmy go bili!