dać. Bek koślęcia rozbestwia tygrysa. Myśmy tego jednak nie zrobili. Moglibyśmy teraz powiedzieć o tym paru tylko chłopcom, a zaczęliby wami w całej budzie pomiatać jak psami. Nie wytrzymalibyście tego. Ale my i tego nie zrobimy. My zrobiliśmy to wszystko dla moralności, Campbell, tylko dla moralności. Toteż, jeśli wy nie rozgadacie, z nas żaden nie o tym nie powie.
— Dobry chłop z ciebie, Stalky! — rzekł Campbell. — Przyznaję, że Clewerowi trochę zanadto dokuczałem.
— Ja też tak myślę! — odpowiedział Stalky. — Więc Sefton nie musi się też zjawiać we wspólnej sali z tymi faworytami w frędzlach. Okropność, gdyby go tak mikrusy zobaczyły! Może się ogolić. Sefton, nie dziękujesz?
Głowa nie podniosła się. Sefton usnął głęboko.
— Komiczne! — zauważył M’Turk słysząc łkanie zmieszane z chrapaniem. — Mnie się zdaje, że to komedia, on udaje.
— Wcale nie! — wmieszał się Beetle. — Kiedy Molly Fairburn torturował mnie czasem godzinę, padałem na ławkę i zasypiałem jak kamień. Biedak! Ostatecznie nazwał mnie poetą — nędznym, bo nędznym — ale przecie poetą.
— No, chodźmy! — rzekł stłumionym głosem Stalky. — Do widzenia, Campbell. Pamiętaj, że jeśli wy sami nie rozgadacie, z nas żaden ani nie piśnie.
Mieli prawo do zatańczenia tańca wojennego, byli jednak tak strasznie zmęczeni, że zaraz po herbacie udali się do swej pracowni, gdzie spali aż do korepetycji.
— Nadzwyczaj dziwny list. Czy wszyscy rodzice są nieuleczalnie chorzy? Cóż pan na to powie? — mówił rektor, podając Rev. Johnowi list napisany maczkiem na ośmiu stronach.
— „To mój jedyny syn, a w dodatku ja jestem wdową“... Najnierozumniejszy rodzaj ludzi!
Kapelan czytał zagryzając wargi.
Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/160
Ta strona została przepisana.