Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/170

Ta strona została przepisana.

tak nikłe, iż kiedy w dwa dni po powrocie rektora Mr. King zastał na korytarzu Stalky’ego i Sp., wciąż jeszcze nie opuszczających mieszkania, ale w jak najlepszym humorze grających w kule, oświadczył im, że go to nic a nic nie dziwi, przeciwnie, raczej po chłopcach o ich moralności można się tego było spodziewać.
— Kiedy bo, prosz pampsora, w kule grać wolno, to bardzo zajmująca gra! — zawołał Beetle z kolanami białymi od kredy i kurzu.
Natychmiast dostał dwieście wierszy za arogancję i rozkaz udania się do najbliższego prefekta, który miał sprawę osądzić i ukarać go.
Oto, co sie stało w pokoju Flinta, zaś Flint był kierownikiem gier i sportu.
— Słuchaj, Flint! King przysłał mnie do ciebie za to, że grałem na korytarzu w „bile“, wołając „łapcie kulę“!
— Cóż mnie to może obchodzić? — odpowiedział prefekt.
— Abo ja wiem! Ale słuchaj — pytał Beetle ze złośliwym uśmiechem — cóż mam mu powiedzieć? On się wścieka ze złości.
— Gdyby rektor ogłosił na korytarzu zakaz gry w kule, mógłbym coś zrobić, nie mogę jednak interweniować na żądanie samego dyrektora. King wie o tym tak samo dobrze, jak i ja.
Beetle, nie zmiękczając, oczywiście, ani — odrobiny wyrażeń, powtórzył to oraculum Kingowi, a King natychmiast poleciał do Flinta.
Ten Flint był w zakładzie już siedem i pół lata, wliczając w to pół roku szkoły jakiegoś korepetytora londyńskiego, z której, stęskniony, wrócił znów do rektora po ostateczne tym razem przygotowanie do szkoły wojskowej. W zakładzie znajdowało się czterech do pięciu takich starszych chłopców, nie mówiąc o tych, którzy wypędzeni z innych zakładów za brutalność czy brak wychowania zostali zwolna przez rektora należycie oszlifowani. To nie był uczniak