Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/177

Ta strona została przepisana.

ni jako okaz lekcji siły moralnej itd. Nieprawda, Bates-sahib?
— Tak jest. Ty zawsze za dużo wiesz, Purvis. Pamiętasz, że za to dostałeś w skórę w 79 roku?
— Tak jest, rektorze, i jestem głęboko przekonany, że pan wówczas posmarował trzcinę kredą.
— Nie, tylko że ja mam bardzo pewną rękę — to cię zmyliło.
To otworzyło upusty nowych wspomnień i goście zaczęli sobie opowiadać różne historie z czasów swego pobytu w liceum.
Kiedy Crandall młodszy — to znaczy R. Crandall, porucznik zwykłego pułku hinduskiego, przyjechał z Exeteru rano przed meczem, powitały go okrzyki wzdłuż całego frontu liceum, bo prefekci opowiedzieli chłopcom, co im rektor w pracowni Flinta przeczytał, zaś Beetle dowiedziawszy się, iż Crandall skorzysta z prawa byłego ucznia i zażąda dla siebie na jedną noc łóżka w ich domu, wpadł do najbliższych drzwi w domu Kinga i wykonawszy publicznie w największej sali wykładowej taniec zwycięski zniknął w gradzie kałamarzów.
— Po co zwracasz uwagę na tych kretynów? — rzekł Stalky, który grał jako zastępca po stronie Starych Chłopców, wspaniały w białym jerseyu, białych majtkach i czarnych pończochach. — Ja rozmawiałem z nim w sypialni, jak się przebierał. Pomagałem mu wkładać sweter. Całe ramiona ma posiekane — takie straszne, purpurowe blizny. Dziś w nocy opowie nam o tym. Spytałem go, jak mu sznurowałem trzewiki.
— I żeś się też odważył! — rzekł Beetle z zazdrością.
— Jakoś mi się tak wyrwało, zanim nawet o tym pomyślałem. Ale wcale się nie gniewał. To morowy chłop! Jak Boga kocham, będę dziś grał jak anioł. No nie, Turkey?
Technika tego meczu należała do dawno minionego wieku. Bójki były zaciekłe i długotrwałe, ciosy