Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/188

Ta strona została przepisana.

i drżącemu nauczycielowi matematyki, że pewne metody — nie jego, Bogu dzięki! — muszą pociągać za sobą odpowiednie następstwa. Starzy Chłopcy przez delikatność nie stawili się do apelu. Do uczniów ustawionych szeregiem wzdłuż ściany sali gimnastycznej przemówił rektor lodowatym tonem:
— Nieczęsto się zdarza, żebym was nie rozumiał; wyznaję jednak, że tak jest dzisiejszego wieczoru. Kilku z was, po swych idiotycznych błazeństwach podczas preparacji, przyszło do przekonania, że jestem osobą godną witania okrzykami — „hura“. Otóż ja wam pokażę, że tak nie jest.
Raz — dwa — trzy — huknęło „hura”, przeczące tym słowom, i rektor aż poczerwieniał w płomieniu lampy gazowej.
— Dość. Nic tym nie wygracie. Mali chłopcy (niższe liceum nie lubiło tego sposobu przemawiania) napiszą mi podczas świąt po trzysta wierszy na głowę. Resztę im daruję. Uczniowie wyższego liceum napiszą mi podczas świąt po tysiąc wierszy na głowę, które mi doręczą wieczorem w dniu powrotu do zakładu. Prócz tego...
— Jessus, co za nienasycony żarłok! — szepnął Stalky.
— ...za zachowanie się wobec Mr. Masona, jutro, podczas wypłacania pieniędzy na drogę, całe wyższe liceum otrzyma ode mnie chłostę. Również chłostę otrzymają trzej chłopcy z pracowni, których zastałem w klasie skaczących po ławkach. Prefekci zostaną po apelu. Szkoła wyszła w milczeniu, ale chłopcy nie rozchodzili się, lecz stali gromadkami niedaleko drzwi sali gimnastycznej, ciekawi, co dalej będzie.
— A teraz, Flint — mówił rektor — czy zechcesz łaskawie wytłumaczyć mi się ze swego sposobu postępowania?
— Panie rektorze! — rzekł Flint doprowadzony do ostateczności — jeśli pan z narażeniem własnego