Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Będą gadali o Wielkim Buncie aż do wieczora.
— Stary Keyte był pod Sobraonem — odpowiedział Stalky. — Warto posłuchać, jak czasem zacznie opowiadać! Foxy ani się umył do niego.

..........

Twarz rektora, jak zwykle nieodgadniona, pochylona była nad stosem listów.
— I cóż pan o tym myślisz? — rzekł wreszcie do Rev. Johna.
— Bardzo dobra myśl. Nie ulega kwestii — myśl jest świetna.
— Przypuśćmy. Więc?
— Jednakże ja miałbym pewne wątpliwości — oto wszystko. Im lepiej poznaję chłopców, tym trudniej przychodzi mi określić ich sposób myślenia. Ale bardzo bym się zdziwił, gdyby ten plan doszedł do skutku. To — to nie leży w charakterze szkoły. My faktycznie przygotowujemy ludzi do służby wojskowej.
— Moim obowiązkiem — w tym wypadku — jest, uczynić zadość życzeniom rady nadzorczej. Rada nadzorcza domaga się ochotniczego korpusu kadetów. I my im ten ochotniczy korpus kadetów damy. Zaznaczyłem jednakże, że szkoda byłoby wydawać pieniądze na mundury, zanim się należycie nie wyćwiczymy w mustrze. Jenerał Collinson przysłał nam pięćdziesiąt śmiercionośnych karabinów — nazywa je skróconymi Snidersami — wszystkie są zupełnie do użycia.
— O, tak, to jest konieczne w szkole, która w tak wielkich rozmiarach posługuje się pistoletami salonowymi — rzekł z uśmiechem Rev. John.
— Otóż — nie naraża nas to na żaden koszt — wyjąwszy stratę czasu sierżanta.
— Ale jeżeli jemu się nie uda, pan będzie skompromitowany.
— O, to się rozumie, Więc dziś po południu każę w korytarzu umieścić ogłoszenie, a —
— A ja zaczekam na rezultat.