Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/200

Ta strona została przepisana.

— Uważaj to po prostu za jeszcze jedną lekcję nadliczbową — mówił Ansell. — Przy tym regulamin zbyt wiele czasu nam nie zabierze.
— Naturalnie, to się rozumie, ale maszerowanie wobec publiki? — rzekł Hogan nie przewidując, że za trzy lata przyjdzie mu umrzeć na udar słoneczny w Burmie, poza obrębem fortu Minhla.
— Boisz się, że ci w mundurze nie będzie do twarzy, żółta małpo? — zaśmiał się drwiąco M’Turk.
— Stul paszczękę, M’Turk, ty do wojska nie idziesz!
— Ja sam nie idę, ale za to przyślę wam zastępców. Hej! Morrel i Wake, wy dwa mikrusy przy stojakach, zaraz mi się zapisać.
Oblewając się rumieńcem — brak im było odwagi, aby się samym zgłosić — szkraby posunęły się ku sierżantowi.
— Ależ ja nie potrzebuję malców — przynajmniej na początek — krzywił się sierżant. — Chciałbym — wolałbym kilku ze Starej Brygady — niepunktualnych — zrobić z nich kadrę...
— Nie trzeba być niewdzięcznym, sierżancie! Oni Są prawie tak wielcy jak ci, których dziś bierze się do wojska.
M’Turk czytał ówczesne dzienniki, był w ogóle dobrze poinformowany i korzystał z tego, gdy komuś chciał dokuczyć, jednakże nie wiedział, że Wake zanim skończy trzydzieści lat, zostanie bimbaszim w egipskiej armii.
Hogan, Swayne, Stalky, Perowne i Ansell naradzali się stojąc przy koniu, przy czym Stalky jak zwykle przewodniczył. Sierżant przyglądał się im niespokojnie wiedząc, że większość pójdzie za nimi.
— Foxy’emu nie podobają się moi rekruci — rzekł M'Turk do Beetle’a żałośnie. — Może ty mu paru ochotników zwerbujesz.
Pełen dobrej woli Beetle wyłowił jeszcze dwu mikrusów — nie większych od karabina.