Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/205

Ta strona została przepisana.

— A jeśli my będziemy zaglądać, to co? — zapytał M’Turk. — Wyobraź sobie na przykład, że ci tu zaraz kości poprzetrącamy.
— Ja mam rozkaz fagasować na każdego, kto mi przeszkadza w służbie, a po musztrze korpus kadecki da mu lanie stosownie do prawa wojennego.
— Widzisz, jaka to cholera z tego Stalky’ego! — rzekł Beetle.
Ani na chwilę nie wątpili, że on to wszystko wymyślił.
— Ty sobie wyobrażasz naturalnie, że jesteś takim starym, srogim wiarusem na warcie — mówił Beetle przysłuchując się dolatującemu z sali gimnastycznej szczękowi broni i głuchemu odgłosowi kolb dudniących po podłodze.
— Ja mam rozkaz nie wdawać się w żadne roczmowy, wyjąwszy tylko wytłumaczenie danych mi rozkazów — inaczej dostanę lanie.
M’Turk spojrzał na Beetle’a. Potrząsnęli głowami i odeszli.
— Jak Boga kocham, Stalky jest naprawdę Wielki Człowiek! — rzekł Beetle po długiej chwili milczenia. — Jedyna pociecha, że taka konspiracyjna zabawa doprowadzi Kinga do wściekłości.
Wyprowadzało to z równowagi nie tylko Kinga, ale członkowie korpusu milczeli jak ryby. Foxy, niezwiązany żadną przysięgą, powędrował ze swymi bólami do Keyte’a.
— Nigdy jeszcze w życiu nie zdarzyła mi się tak głupia historia. Zajęli cały gmach, obstawili strażami wewnątrz i zewnątrz, a pracują jak opętani.
— Ale dlaczego? — pytał stary wachmistrz.
— Żeby się nauczyć musztry. Nigdyście niczego podobnego nie widzieli. Jak ja każę im się rozejść — zostają i ćwiczą się w „trickach.“ A na pole nie chcą wyjść — za nic na świecie. To wszystko jest mi podejrzane. Skoro jesteście korpusem ka-