Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/209

Ta strona została przepisana.

Nie wspominał nie o warumkach, pod jakimi ochotnicy zgodzili się na tę naukę. Oczywiście, jenerał Collinson był zachwycony i podzielił się tym zachwytem ze swymi przyjaciółmi. Jeden z tych jego przyjaciół miał znów przyjaciela, który był członkiem parlamentu — człowieka pełnego jak najlepszych chęci, inteligentnego, a przede wszystkim wielkiego patriotę, pragnącego zrobić jak najwięcej dobrego w jak najkrótszym czasie. Niestety jednak, nie możemy odpowiadać za przyjaciół naszych przyjaciół. Gdyby przyjaciel Collinsona był mu tego swego przyjaciela przedstawił, jenerał byłby poczynił odpowiednie kroki i w ten sposób jeszcze niejedno może uratował. Ale przyjaciel mówił tylko o swym przyjacielu, a ponieważ nie ma na świecie dwu ludzi, którzy by daną rzecz widzieli tak samo, portret przedstawiony Collinsonowi nie był dokładny. Prócz tego, człowiek ów był posłem do parlamentu i nienagannym konserwatystą, a jenerał żywił — właściwy każdemu żołnierzowi: angielskiemu — ogromny szacunek dla tej najwyższej instytucji. Mąż ten wyjeżdżał właśnie na zachód wnieść trochę światła w jakiś ciemny okręg wyborczy. Czy nie byłoby dobrze, gdyby zbrojny w rekomendację jenerała i wziąwszy za temat ten przedziwny, nowopowstały korpus kadecki powiedział parę słów, ot po prostu pogawędził trochę z chłopcami, co? Pan wie, co oni lubią, a to właśnie człowiek, jakiego tam potrzeba... Już on im do serca przemówić potrafi, może pan być pewny...
— Za moich czasów nie trzeba było do nich dużo mówić — odpowiedział jenerał nieufnie.
— Ale czasy się zmieniają — w miarę jak się szerzy oświata i tak dalej. Dzisiejsi chłopcy, to jutrzejsi mężczyźni. Czym skorupka za młodu nasiąknie... Zwłaszcza, rozumie pan jenerał, w tych czasach, kiedy kraj schodzi na psy!
— Co do tego masz pan zupełną słuszność.