Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/213

Ta strona została przepisana.

szarpnęło każdym młodym nerwem. Zaznaczył, że oni chyba wiedzą — hę? — po co do nich przyjechał. Nieczęsto miał sposobność przemawiać do chłopców, jednakże mimo iż niektórzy uważają chłopców raczej za pocieszne, nie zasługujące na uwagę istoty, on przypuszcza, że są tacy sami, jakimi byli w czasach jego młodości.
— Ten człowiek — rzekł M’Turk z przekonaniem — jest świnia gadareńska!
Tu jednak należy zaznaczyć, że przecie oni nie będą zawsze chłopcami. Wyrosną na ludzi, albowiem dzisiejsi chłopcy, to ludzie jutra, a od ludzi jutra zależy dobra sława ich wielkiej ojczyzny.
— Jeśli to pójdzie tak dalej, moi kochani słuchacze, to przykrym mym obowiązkiem będzie poskromić tego szewczynę.
Stalky wciągnął nosem powietrze.
— Niepodobieństwo! — zwrócił mu uwagę M’Turk. — On pokazuje swego Romea bezpłatnie.
Toteż powinni by pomyśleć czasem o obowiązkach i zadaniach otwierającego się przed nimi życia, które nie jest bynajmniej grą w tenisa...
Tu wyliczył kilka gier i aby już upadek swój uczynić zupełnym, wymienił też „bile.“
— Tak jest! — powtórzył. — Życie nie jest jedną grą w „bile“!
Dreszcz zgrozy obiegł ławki; młodsi omal nie krzyczeli z oburzenia. Ten człowiek — to poganin — wyrzutek — człowiek, który przeszedł wszelkie granice — potępiony w oczach ludzkich! Stalky ukrył twarz w dłoniach. M'Turk szeroko otwartymi rozradowanymi oczami pił każde jego słowo, zaś Beetle poważnie potakiwał głową.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że niektórzy z nich za parę lat będą mieli zaszczyt służyć królowej i nosić oręż u boku. On sam zaznajomił się z tą służbą jako major w pewnym pułku ochotniczym i szczęśliwy jest, słysząc, iż i oni w łonie swym ustanowili ochotniczy korpus kadecki. Powstanie takiej insty-