Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/224

Ta strona została przepisana.

pytanie podniesionym głosem, bo Nr 5 nieraz dobrze mu nadokuczał i prefektowi zdawało się, że wreszcie złapał ich na gorącym uczynku.
— Ki diabli ci do tego? — odpowiedział Stalky z najsłodszym ze swych uśmiechów.
— Słuchaj no! Ja nie myślę... nie myślę — jąkał się Tulke — pozwalać na to, aby mi uczniowie piątej klasy odpowiadali klątwami!
— To wynoś się i zwołaj zebranie prefektów! — wtrącił M’Turk znając słabą stronę Tulke’go.
Prefekt aż się dławił ze złości.
— Nie krzyczy się w ten sposób na uczniów piątej klasy — mówił Stalky. — To bardzo nieprzyzwoicie.
— No, więc wyduśże raz z siebie to jajo, ty kwoko! — rzekł spokojnie M’Turk.
— Ja — ja chcę wiedzieć, co wy robicie poza granicami?
To mówiąc wywinął laską w powietrzu.
— Mój Boże! — odpowiedział Stalky. — Dopiero teraz dowiadujemy się, o co idzie. Dlaczegoż nie spytałeś od razu?
— A więc, pytam teraz: Co tu robicie?
— Uwielbiamy cię, Tulke! — odpowiedział Stalky. — Myślimy, że jesteś niesłychanie byczy mąż, może nie?
— Tak jest! Tak jest!
Zza zakrętu wyjechał powozik pełen młodych pamienek. Na jego widok Stalky natychmiast padł przed Tulke’em na kolana, jakby się chciał do niego modlić; twarz Tulke’go stała się szkarłatna.
— Mam prawo myśleć...
— Słuchajcie! Słuchajcie! Słuchajcie! — wołał Beetle naśladując bidefordskiego obwoływacza miejskiego. — Tulke ma prawo myśleć! Trzy „hura“ dla Tulke’go!
Zabrzmiało trzykrotne hura.
— To nasz choleryczny podziw dla ciebie! — mówił Stalky. — Ty nie masz pojęcia, Tulke, jak my cię strasznie kochamy. My cię tak okropnie ko-