Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/228

Ta strona została przepisana.

wanie, bo twarz Mary przybrała wyraz stanowczy. W tej chwili Tulke spostrzegł, że drogę zagrodziła mu wysoka córa Devonu — tego najmilszego pod słońcem kraju łatwych pocałunków. Grzecznie usunął się na bok, ona zaś namyślała się przez chwilę, a potem położyła mu swą dużą rękę na ramieniu.
— Dokąd idziesz, kochanku? — zapytała.
Stalky, który wepchnął sobie chustkę do ust, widział, jak młody chłopak oblał się szkarłatem.
— Dajże mi całusa! Czy was w szkole zupełnie grzeczności nie uczą?
Tulke stracił dech i chciał zawrócić, Mary poważnie i sumiennie pocałowała go dwa razy. Nieszczęsny prefekt uciekł.
Wróciła do sklepu z oczami pełnymi naiwnego zdziwienia.
— Pocałowaś go? — pytał Stalky wręczając jej pieniądz.
— Pewnie, że tak! Ale wiecie co, chłopcy, to chyba nie student. On miał taką minę, jak gdyby mu się na płacz zbierało.
— My byśmy z pewnością nie płakali. Ano, spróbuj, czy który z nas się rozpłacze! — mówił M’Turk.
Mary wyszturchała ich wszystkich trzech po kolei.
Kiedy wreszcie wyszli z czerwonymi jak ogień uszami, oświadczył Stalky:
— Zdaje mi się, że z tej konferencji prefektów niewiele nam przyjdzie.
— A ja myślę inaczej! — odpowiedział Beetle. — Słuchaj. Jeżeli to on pocałował — a tak utrzymywać będziemy my — jest cynicznym, niemoralnym rozpustnikiem. a jego postępowanie musi się nazwać jawną nieprzyzwoitością. Confer orationes Regis furiosissimi, jak mnie złapał ma czytaniu „Don Juana“.
— Nie ma co gadać, on ją pocałował! — wtrącił M’Turk. — Na samym środku ulicy. W czapce mundurowej na głowie.