Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/25

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, ja, ja, a — oczy jego wędrowały po chłopcu od góry do dołu — kto — czego u diabła wy tu chcecie? Spłoszyliście mi bażanty. Nie próbujcie przeczyć. Nie ma się z czego śmiać! (Niezbyt piękne lica M’Turka skurczyły się w okropny grymas śmiechu przy słowie „bażanty“.) Wybieraliście mi jaja z gniazd. Na próżno chowasz czapkę, wiem dobrze, że jesteś z liceum. Nie próbuj przeczyć! Jesteś z liceum. Proszę natychmiast o nazwisko i numer, paniczu. Chciałeś ze mną mówić — co? Moje tablice z napisami widziałeś? Musiałeś widzieć! Nie próbuj przeczyć! Widziałeś! O, karygodne! karygodne!
Pułkownik dusił się z gniewu. M’Turk tupał z lekka piętą w trawnik i jąkał się trochę — dwie niezawodne oznaki, że traci panowanie nad sobą. Ale o cóż miał być zły on, winowajca?
— Nie — niech pan posłucha, proszę pana. Czy — czy pan strzela lisy? Bo jeśli pan nie strzela, to pański gajowy strzela. Widzieliśmy na własne oczy. Ja — ja gwiżdżę na pańskie wyzwiska — ale to okropność! To przecie uniemożliwia wszelkie uczucia sąsiedzkie! Męż — mężczyzna musi raz na zawsze powiedzieć, jakie stanowisko zajmuje wobec okresu ochronnego! To gorsze od morderstwa, bo przeciw temu nie ma legalnego środka!
M’Turk cytował chaotycznie słowa ojca, podczas gdy starszy jegomość wyprawiał dziwne hałasy w gardle.
— Czy wiesz, kto ja jestem? — zagulgotał wreszcie.
Stalky i Beetle zadrżeli.
— Nie, mój panie, i nic mi na tym nie zależy, choćbyś pan nawet był samym wicekrólem! Proszę mi tu zaraz odpowiedzieć, jak gentleman gentlemanowi: Czy pan strzelasz lisy, czy nie?
A przecie cztery lata temu Stalky i Beetle tak starannie wykopali M’Turka z jego irlandzkiego dialektu! Najniewątpliwiej w świecie zwariował albo dostał porażenia słonecznego i tak samo niewątpliwie