Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/250

Ta strona została przepisana.

uprzedzić grożący mu cios i napisał do swego pieniącego się tymczasem z wściekłości pułkownika list, w którym się skarżył na „niedostateczne poparcie, udzielone mu w jego operacjach“. Zupełnie, jakby jeden brygadier dał nosa drugiemu. Potem przeniósł się do sztabu generalnego.
— To istotnie — cały — Stalky! — rzekł Ebenezar ze swego fotela.
— Ty się może też z nim spotkałeś? — spytałem.
— O, tak! — odpowiedział swym cichym głosem. — Brałem udział w finale tej — tej epopei. Znacie tę historię?
Nie znaliśmy — ani Dzieciuch, ani M’Turk, ani ja — wobec czego bardzo grzecznie poprosiliśmy o informację.
— To była nie lada przeprawa — rzekł Tertius. — Wpadliśmy przed paru laty w pułapkę w górach Khye-Kheen, a Stalky wyciągnął nas z biedy. Oto wszystko.
M’Turk spojrzał na Tertiusa z całą pogardą Irlandczyka dla Saksona o przyrośniętym języku.
— Boże! — jęknął. — I to ty i podobni do ciebie rządzą Irlandią. Tertius, czy cię nie wstyd?
— Cóż zrobić, ja nie umiem blagować. Ja potrafię dodać tylko to, co sam wiem, jak drugi zacznie. Każcie jemu opowiadać.
To mówiąc wskazał Dicka IV, którego nos świecił wzgardliwie po drugiej stronie kominka.
— Wiedziałem, że nie potrafisz! — rzekł Dick IV. — Dajcie mi whisky z sodową wodą. Kiedy wy, łajdaki, kąpaliście się w szampanie, ja piłem limoniadę i zażywałem chininę z amoniakiem, a we łbie mi huczy jak w młynie.
Obtarł zjeżone wąsy nad swą szklanką i dzwoniąc zębami zaczął:
— Słyszeliście o wyprawie przeciw Khye-Kheen-Malotom kiedy to, nie śmiąc bić się z naszym korpusem ekspedycyjnym, to draństwo mało nie wyzdychało z samego strachu? Otóż oba plemiona — bo oni