Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/251

Ta strona została przepisana.

zawarli przeciw nam sojusz — przyszły do nas bez strzału. Kupa kudłatych drabów, którzy nad swoimi ludźmi nie mieli większej władzy niż ja, no i te draby obiecały i przysięgły najrozmaitsze rzeczy. Na tej bardzo wątłej i kruchej podstawie, Kiciuniu słodka...
— Ja byłem wtedy w Simli — rzekł Ebenezar pośpiesznie.
— Nic nie szkodzi, wszyscy jesteście tego samego kalibru! Otóż na podstawie takich groszowych traktatów wy, osły z Departamentu Politycznego, ogłosiliście, że kraj jest do cna uspokojony, zaś rząd, zwariowany jak zwykle, zabrał się do bicia dróg — w zupełności zdając się na lokalne siły robocze. Przypominasz sobie to, Kiciu? Koledzy, którzy właściwie nic podczas tej kampanii nie widzieli, byli pewni, że tu już nie będzie nic do roboty, i chcieli wracać jak najprędzej do Indyj, ale ja, który już brałem udział w takich małych awanturach, miałem pewne wątpliwości. Wobec tego wepchałem się summo ingenio na stanowisko komendanta patrolu drogowego — żadne wywijanie łopatą, tylko, uważacie, przyjemny spacerek tam i sam ze strażą. Wycofano wszystko wojsko, jakie tylko można było wycofać, mnie jednak udało się zebrać koło siebie około czterdziestu Pathanów, zwerbowanych przeważnie z mego własnego pułku, i z nimi razem siedziałem mocno w głównym obozie, podczas gdy poszczególne grupy robotników stosownie do katastru politycznego przychodziły do pracy nad budową dróg.
— Mieliśmy parę przykrych historyj w obozie! — wtrącił Tertius.
— Mój szczeniak — Dick miał na myśli swego podkomendnego młodego oficera — był chłopak bardzo spokojny i cichy. Ponieważ mu te historyjki niezbyt przypadały do gustu, zachorował na zapalenie płuc. Ja włóczyłem się dokoła obozu i tak raz znalazłem Tertiusa, wałęsają-