cego się jako D. A. Q. M. G.[1], na którego stanowczo nie jest stworzony. W głównym obozie było nas coś sześciu czy ośmiu byłych uczniów liceum (na froncie zawsze naszych jest dużo), a ponieważ słyszałem, że Tertius jest chłop morowy, powiedziałem mu, żeby plunął na swoje D. A. Q. M. G.
i pomógł raczej mnie. Tertius przystał od razu i wobec tego, ułożywszy się z władzami, ja, Tertius i czterdziestu Pathanów, wyszliśmy z obozu na poszukiwanie oddziałów czuwających nad drogami. Oddział Macnamary — pamiętasz starego Maca, który tak haniebnie grał na skrzypcach w Umballi? — oddział Macnamary był przedostatni. Najdalej wysumięty był Stalky. Znajdował on się u samego początku drogi z garścią swych ukochanych Sikhów. Mac twierdził, że mu zupełnie nic nie grozi.
— Stalky jest naprawdę Sikhem — wtrącił Tertius. — Jak tylko może, wozi swych ludzi na nabożeństwo do Durbar Sahib w Amritsar z punktualnością zegarka.
— Nie przerywaj, Tertius! Znalazłem go na stanowisku wysuniętym na czterdzieści mil przed posterunek Macnamary, a moi ludzie, delikatnie, lecz stanowczo, dawali mi do zrozumienia, iż kraj zaczyna się ruszać. Niby jaki kraj, Beetle? Ja, Bogu dzięki, nie umiem malować słowami, ale ty z pewnością nazwałbyś ten kraj piekielnym. Jeśli nie tkwiliśmy po szyję w śniegu, staczaliśmy się ze stromych zboczów gór. Życzliwie usposobiona ludność, mająca dostarczać robotników do bicia dróg (zapamiętaj to sobie, Kiciuniu), siedziała za głazami i strzelała do nas jak do celu. Stara, stara historia! Zaczęliśmy szukać Stalky’ego. Miałem wrażenie, że on się dobrze zadekował i, istotnie, o zmroku znaleźliśmy jego i jego oddział, bezpiecznych jak pluskwy w kołdrze, w starej malockiej fortecy z basztą na jednym rogu. Forteca po prostu wisiała na wysokości pięćdziesięciu
- ↑ Deputy-Assistent-Quartermaster-General.