Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/266

Ta strona została przepisana.

myślcie, że ja tych ludzi zebrałem w odległości jakich trzystu mil od fortu Everett! A teraz, Kiciu, opowiedz, co wiesz o dalszym ciągu tej historii.
Ebenezar zaśmiał się poniekąd nerwowo, nieszczerze, urzędowo.
— O, to drobnostka! Ja byłem w Simli na wiosnę, właśnie kiedy Stalky, zagrzebany w śniegach, zaczął bezpośrednio korespondować z rządem.
— Zaznaczmy przy tym — jak książę udzielny — wtrącił Dick IV.
— Teraz ja mam głos, Dick! Zrobił mnóstwo rzeczy, których nie miał prawa robić, i skutkiem tego angażował rząd w coraz to nowych jakichś przedsięwzięciach.
— Zastawił zegarek rządu, co? — odezwał się M’Turk dając mi znak głową.
— Mniej więcej coś w tym rodzaju; co jednak najbardziej drażniło, że to wszystko było tak słuszne i rozumne, pojmujecie! Przychodziło tak w porę, jak gdyby miał wszelkiego rodzaju informacje, których, rozumie się, mieć nie mógł.
— Ba! — wtrącił Tertius. — Gdyby o to szło, zawsze stawiałbym na Stalky’ego przeciw ministerstwu spraw zagranicznych!
— Robił, co tylko przychodziło mu na myśl, brakowało tylko, aby zaczął bić własną monetę — a wszystko pod pretekstem bicia tej drogi i zablokowania przez śniegi. Jego raport był po prostu zdumiewający. Von Lennaert, czytając go, zaczął sobie w pierwszej chwili wyrywać włosy z głowy, a potem zaczął krzyczeć: — Do diabła, co to za jakiś nieznany Warren Hastings? Trzeba go pochować. Trzeba go pochować oficjalnie. Wicekról tego nie zniesie. To niesłychane. Jego Ekscelencja musi go wziąć za łeb osobiście. Niech go pan zawezwie tu i niech mu pan da urzędowo nosa. Sypnąłem mu nosa kolosalnego, ale równocześnie posłałem mu też i nieurzędową depeszę.
— Ty?! — zawołał Dzieciuch zdziwiony.