Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/267

Ta strona została przepisana.

Ebenezar istotnie przypominał przede wszystkim kota perskiego ze starannie utrzymaną sierścią.
— Tak jest — ja! — rzekł Ebenezar. — Nie było tego dużo, ale według tego, co ty, Dick, opowiadałeś, był to też zbieg okoliczności, bo ja depeszowałem:

Aladyn odzyskał swą żonę,
Wasz cesarz się udobruchał,
Lepiej, żebyś już ożył,
Wszyscy będą zadowoleni.

Nie wiem nawet, jak się to stało, że ten stary kuplet przyszedł mi na myśl. Depesza nie była bynajmniej kompromitująca, a ja byłem pewny, że mu doda odwagi. Jedno się tylko nie zgadzało, mianowicie: Cesarzowi daleko było do udobruchania się. Stalky wyrwał się wreszcie jakoś ze swych gór i w jak najlepszym humorze przyjechał do Simli, gdzie miał być oddany na ofiarę.
— Przepraszam! — wtrąciłem. — Chyba Wódz Naczelny...
— Naczelny Wódz wyobrażał sobie, że besztając młodego, ledwo mianowanego kapitana — jak swego czasu King zwykł był besztać nas — trzymał w swych rękach ster rządów całego cesarstwa, równocześnie zaś Von Lennaert podjudzał go. Kto wie nawet, czy nie Von Lennaert podsunął mu tę myśl.
— W takim razie — rzekłem — od czasu kiedy ja tam byłem, stosunki zmieniły się na gorsze.
— Być może, Dość na tym, że Stalky’emu wsypano burę jak jakiemu sztubakowi. Mam powód do przypuszczeń, że Jego Ekscelencji aż włosy dębem stały na głowie — huczał nad nim godzinę — a Stalky stał na baczność w środku pokoju, zaś Von Lennaert stojąc za nim usiłował Jego Ekscelencję na migi mitygować, Stalky nie śmiał oczu podnieść; bał się, że wybuchnie śmiechem.
— Ale dlaczego nie udzielono mu nagany publicznie? — rzekł Dzieciuch z jasnym, dowcipnym uśmiechem.