Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/27

Ta strona została przepisana.

oskarża się służby sąsiada, ale w tym wypadku pozwoliłem sobie.
— Rozumiem. Oczywiście. I miałeś pan zupełną słuszność, Haniebne — och, haniebne!
Szli koło siebie razem po trawniku, a pułkownik Dabney rozmawiał jak z równym sobie.
— Oto skutki awansowania rybaka — rybaka! którego osobiście wyciągnąłem z jego sieci na homary! Przecie tego dość, aby zepsuć reputację archanioła! Niech pan nie próbuje przeczyć! To fakt. Dobrze pana wychował ojciec. Tak jest. Cieszyłbym się bardzo, gdybym go mógł poznać. Tak jest, bardzo. A ci dwaj panicze? Anglicy. Niech pan nie próbuje przeczyć. Oni także z panem przyszli? Nadzwyczajne! Nadzwyczajne, doprawdy. Nigdy bym nie przypuszczał, żeby przy dzisiejszym stanie wychowania mogło się znaleźć trzech chłopców ze zdrowymi zasadami... Ale prawda pochodzi z ust... Nie, nie! To się do was nie stosuje! Nie próbujcie przeczyć! Wy nie! Sherry chwyta mnie zawsze za wątrobę, ale — piwo, co? Ha? Co powiecie na piwo i mały podwieczorek? Dawno już temu, jak byłem chłopcem — straszne to szkodniki. Ale wyjątki potwierdzają tylko regułę. I w dodatku lisica!
Nakarmiła ich na terasie siwowłosa gospodyni. Stalky i Beetle głównie jedli, ale M’Turk z szeroko otwartymi oczami prowadził swobodną, lekką rozmowę, a starszy pan traktował go jak brata.
— Ależ rozumie się, mój drogi, możecie przyjść znowu. Czyż nie powiedziałem, że wyjątki potwierdzają regułę? Dolna część wąwozu? Człowieku, gdzie się wam podoba, byleście mi nie płoszyli bażantów. Te dwie rzeczy nie są bynajmniej nie do pogodzenia. Nie próbujcie przeczyć. To fakt. A swoją drogą, nie pozwolę już gajowemu nosić strzelby. Przychodźcie i chodźcie sobie, gdzie chcecie. Ja was nie będę widział, wy nie potrzebujecie widzieć mnie. Jesteście dobrze wychowani. Jeszcze szklankę piwa, co? Powiadam ci — był rybakiem i dziś wieczór znowu ry-