Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/34

Ta strona została przepisana.

chaty, że pomyślałem, iż nie będą mieli nic przeciw jakiejś zmianie.
— Dobrze, ale to przecie wiecznie trwać nie może — zauważył Stalky. — Kopytkowicz chodzi nadęty jak chmura gradowa, a King zaciera wciąż przednie łapy i szczerzy zęby jak hiena. Na Kinga działa to okropnie demoralizująco. Jeszcze którego dnia pęknie...
Ten dzień przyszedł nieco wcześniej, niż się spodziewali — przyszedł, kiedy sierżant, którego obowiązkiem było zbieranie niepunktualnych, nie pojawił się przy zbiórce poobiedniej.
— Ma już dość marudów, co? Poszedł na górę, żeby nas wymacać stamtąd lornetką — rzekł Stalky. Dziw, że dawniej o tym nie pomyślał. Widzieliście, jakie oko do nas zrobił stary Kopyto przy zbiórce? Kopycińsio też w tym palce umaczał. Ti-ra-la-la-i-tu! Oto mój śpiew zwycięski! Słuchajcie! Chodźmy!
— Do Groty? — zapytał Beetle.
— Naturalnie, tylko że ja nie palę aujourd’hui. Parce que je zupełnie słuszne — ment pense, że dziś będziemy suivis. Pójdziemy sobie wzdłuż skał, powolutku, tak żeby Foxy mógł nam nadążyć na górze.
Skierowali się ku pływalni i nagle ujrzeli przed sobą Kinga.
— O, ja wam przeszkadzać nie będę! — wykrzyknął na ich widok. — Zajęci naukowymi badaniami, oczywiście? Jestem pewny, że się dobrze zabawicie, moi młodzi przyjaciele.
— Widzicie! — rzekł Stalky, kiedy King nie mógł ich już usłyszeć. — Nie potrafi dochować sekretu. Idzie, żeby nam przeciąć linię odwrotu. U łazienek zaczeka na Kopyciarza. Obsadzili wszystkie miejsca, wyjąwszy drogi wzdłuż skał, i teraz myślą, że nas zakorkowali jak w butelce. Nie ma się po co śpieszyć.
Szli powoli przez wąwozy, aż wreszcie stanęli na linii tablic.