Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Posłuchajcie, chłopcy. Foxy nakręcony jest tak, że będzie musiał posypać się za nami z góry na dół jak groch. Jak tylko usłyszycie, że się przedziera przez krzaki, walcie wprost do Groty. Oni chcą nas złapać flagrante delicto.
Zanurzyli się w krzewiu pod prostym kątem do tunelu otwarcie idąc przez trawę i legli cicho w Grocie.
— Nie mówiłem?
Stalky schował starannie tytoń i fajki. Sierżant, bez tchu, oparł się o płot próbując za pomocą lornetki przeszukać zarośla, ale z równym powodzeniem mógł próbować patrzeć przez worek z piaskiem. Wkrótce pojawił się za nim Prout i King. Naradzali się.
— Aha, Foxy’emu nie podobają się tablice, ale nie podobają mu się też i ciernie. No, to teraz sypmy tunelem na dół, pójdziemy do domku odźwiernego. Hallo! Oni posłali Foxy’ego w krzaki!
Foxy tkwił po pas w trzeszczącym, kołyszącym się krzewiu, z uszami pełnymi zgiełku własnych kroków. Chłopcy dotarli do lasku na górze i patrzyli na dół przez pas ostrokrzewiu.
— Hałas piekielny! — zauważył Stalky krytycznie. — Nie sądzę, aby się to pułkownikowi Dabneyowi spodobało. Powiadam wam, chodźmy do domku odźwiernego i sfrygajmy co tymczasem. Zobaczymy w sam raz koniec komedii.
Nagle przebiegł koło nich dozorca.
— Na miłość boską, kto tam jest na dnie wąwozu? Pan się wścieknie! — zawołał.
— Prawdopodobnie kłusownicy! — odpowiedział Stalky w szerokim dialekcie dewońskim, który stanowił ich langue de guerre.
— Już ja im dam kłusa!
Zleciał w lejkowaty wąwóz, który po chwili zaczął się napełniać wrzawą. Zwłaszcza wyraźnie słychać było głos Kinga wołającego: