Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/36

Ta strona została przepisana.

— Naprzód, sierżancie. Proszę mu dać spokój, panie! On spełnia mój rozkaz!
— A któż wy jesteście, żebyście tu rozkazywali, dziadu jeden! A wy pójdziecie ze mną do pana. Wyłazić z krzaków. (To do sierżanta). Ale jo, to sie wi, żeście przyszli za chłopcami. Ino że ci chłopcy mają długie uszy i białe brzuchy, a wy je chowacie do kieszeni, jak już nie żyją. Marsz do pana! On wam pokaże chłopców, że do końca życia popamiętacie. A wy tam — siedzieć za płotem!
— Wytłumaczcie właścicielowi! Możecie wytłumaczyć, sierżancie! — krzyczał King.
Widocznie sierżant poddał się przeważającej sile.
Beetle leżał jak długi na trawie za domkiem odźwiernego, literalnie gryząc ziemię w spazmie radości.
Stalky kopniakami przyprowadził go do przytomności. Na jego twarzy jak i na twarzy M’Turka nie było ani śladu wesołości; tylko muskuł jakiś drgał im czasem w policzku.
Zapukali do drzwi domku, w którym byli zawsze mile widzianymi gośćmi.
— Chodźcie ino i siadajcie, moi złoci! — przywitała ich żona dozorcy. — Nic mojemu chłopu nie zrobią. Już on im pokaże! Świeże poziomki i śmietana. My, ludzie z Dartymoor, nie zapominamy nigdy o swych przyjaciołach. Ale ci bidefordzcy kłusownicy, to wszystko hołota. Może cukru jeszcze? Mój mąż złapał dla was borsuka, moi panicze. Jest tam w sianie, w skrzynce.
— Weźmiemy go, jak zjemy. Ale, jak widzę, pani przy pracy. My sobie tu posiedzimy, a — u pani dziś pranie jak się zdaje — mówił Stalky. — My pani mie będziemy zawracali głowy. Niech pani na nas zupełnie nie zważa. Tak. Śmietany aż za dużo!
Kobieta odeszła obcierając o fartuch czerwone ręce i pozostawiła ich samych w poczekalni. Dał się słyszeć odgłos kroków na żwirze za oprawnymi w ołów, szlifowanymi szybkami, po czym zabrzmiał