Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/39

Ta strona została przepisana.

robić mi obławy na chłopców wzdłuż i wszerz mej remizy. Pan jest in loco parentis? Doskonale, ja też łaciny jeszcze nie zapomniałem i powiem panu: Quis custodiet ipsos custodes. Jeśli nauczyciele bezprawnie włażą ma cudze grunta, jakże można ganić chłopców?
— Gdybym jednak mógł pomówić z panem prywatnie — odezwał się Prout.
— Nie mam z panem nie prywatnego. Może pan być tak prywatny, jak tylko się panu podoba, po drugiej stronie tej bramy, i — życzę panom dobrego popołudnia.
Brama znowu szczęknęła.
Chłopcy zaczekali, aż pułkownik Dabney odejdzie do domu, a potem padli sobie w objęcia, z trudnością chwytając oddech.
— O, mój Boże! O, mój King! O, moje Kopytko! Och, mój Foxy! Gorliwość, wszystko przez gorliwość, panie Cymbałkiewicz!
Stalky obtarł oczy.
— Och! Och! Och! Aleśmy ich ubrali! Trzeba iść, bo się spóźnimy na herbatę.
— We — we — weźcie borsuka i uszczęśliwcie jeszcze małego Hartoppa. U — u — szczęśliwcie już wszystkich! — łkał M’Turk szukając po omacku drzwi i kopiąc rozciągniętego na ziemi Beetle’a.
Znaleźli zwierzę w śmierdzącej skrzynce, zostawili dwie półkorony jako zapłatę i zataczając się ruszyli ku domowi. Borsuk chrząkał w sposób tak dziwnie podobny do pułkownika Dabneya, że dwa czy trzy razy upuścili go piszcząc z niepohamowanego śmiechu. Nie przyszli jeszcze zupełnie do siebie, gdy Foxy spotkawszy chłopców na dziedzińcu koło klasy zawiadomił ich, że mają się udać do swej sypialni i czekać, póki się po nich nie pośle.
— Dobrze, wobec tego proszę zanieść tę skrzynkę do pokoju pana Hartoppa. Zrobiliśmy przynajmniej coś dla Towarzystwa Nauk Przyrodniczych! — rzekł Beetle.