Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/40

Ta strona została przepisana.

— Obawiam się, panicze, że was to nie uratuje — odpowiedział groźnym głosem Foxy.
Czuł się w duchu boleśnie dotknięty.
— Nie ma strachu, Foxibus!
Czkawka Stalky’ego doszła do szczytu.
— My — my was nie opuścimy, Foxy. Ślusarz zawinił, a kowala powieszono, co?... Nie, wyście niczemu nie winni. Psy polujące na lisa w lesie zawsze trop gubią. Ja... ojej, niedobrze mi...
— Tym razem trochę się zagalopowali! — pomyŚlał Foxy. — Powiedziałbym nawet, że się bardzo zagalopowali i może gdzie co pili, choć nie czuć od nich trunkiem. A jednak — do pewnego stopnia jakby nie ci sami. Ale Kingowi i Proutowi dostało się nie gorzej ode mnie. Przynajmniej ta jedna pociecha...
— No, a teraz musimy się bronić! — rzekł Stalky zrywając się z łóżka, na które się rzucił. — Jesteśmy, jak zwykle, uciśnioną niewinnością. Nie mamy najmniejszego pojęcia, dlaczego nas tu wysłano, nieprawdaż?
— Najmniejszego wytłumaczenia. Pozbawieni herbaty. Publiczna kompromitacja wobec całej klasy — mówił M’Turk płacząc ze śmiechu. — To przecie nie żarty.
— Słuchajże, wytrzymaj, dopóki King nie straci panowania nad sobą — odezwał się Beetle. — Ten stary oszczerca pieni się pewnie z wściekłości i nie wytrzyma, żeby pierwszy nie zacząć. Prout jest na to za ostrożny. Uważaj głównie na Kinga i przy pierwszej sposobności odwołaj się do rektora. To ich zawsze do cholery doprowadza.
Zawezwano ich do gabinetu gospodarza domu, gdzie Proutowi asystowali King i Foxy, ten ostatni z trzema trzcinami pod pachą. King patrzył na nich triumfująco, bo na policzkach chłopców lśniły niewyschłe jeszcze łzy radości. Zaczęło się śledztwo.
Tak jest, szli wzdłuż skał. Tak jest, weszli na grunta pułkownika Dabneya. Tak jest, widzieli tabli-