Strona:Rudyard Kipling - Stalky i spółka (tłum. Birkenmajer).djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Niech będzie! — odezwał się sierżant zbierając przybory do herbaty. — Znając dobrze młodych diab... panów w liceum, cieszę się, że to słyszę. Ale co mam powiedzieć panu rektorowi?
— Co się wam żywnie podoba, Foxy. My nie jesteśmy przestępcami.
Powiedzieć, że rektor zgryzł się, kiedy po obiedzie zjawił się u niego sierżant z raportem dziennym o zbrodni, byłoby mało.
— Corkran, M’Turk i Sp., rozumie się. Przekroczenie granic, jak zwykle. Hallo! A to co, do licha. Podejrzenie o używanie trunków. Czyje oskarżenie?
— Mr. Kinga, proszę pana rektora. Ja istotnie złapałem ich na przekroczeniu granic; przynajmniej tak to wyglądało. Ale o tym wszystkim dałoby się dużo powiedzieć.
Sierżant był najwyraźniej zmieszany.
— No, więc mówcie! — rzekł rektor. — Chcę słyszeć wasze zdanie, On i sierżant pracowali już wspólnie najmniej siedem lat, a dyrektor wiedział, że doniesienia Mr. Kinga zależne są bardzo często od jego humoru.
— Myślałem, że oni tam, na skałach, przekroczyli granice. A tymczasem pokazało się, że nie, proszę pana rektora. (Widziałem, jak wchodzili w krzaki na gruntach pułkownika Dabneya i — przyszedł Mr. King z Mr. Proutem — i — fakt jest, że służba pułkownika Dabneya wzięła nas przez omyłkę za kłusowników — Mr. Kinga, Mr. Prouta i mnie. Po obu stronach padło parę słów, proszę pana rektora. Panicze w jakiś sposób prześliznęli się i wrócili do domu nadzwyczajnie rozbawieni. Mr. Kinga skrzyczał sam pułkownik Dabney — pan pułkownik Dabney jest bardzo surowy. Wtedy chłopcy oświadczyli, że wolą odwołać się wprost do pana rektora — względem tego, co Mr. King mówił potem o ich zachowaniu się w kancelarii Mr. Prouta. Ja powiedziałem tylko, że byli bardzo rozbawieni, śmiali się, chichotali, trochę